TEST: McLaren GT 4.0 V8 620 KM. Licencja na zachwycanie
Zdaniem McLarena, model GT jest najbardziej cywilizowanym i przyjaznym kierowcy modelem, który stanowi alternatywę dla innych aut typu Gran Turismo. To GT w nazwie ma oznaczać, że tym autem można z powodzeniem udać się w daleką podróż. Spędziłem z nim nieco ponad dobę i przyznam, że nawet wyjazd „po bułki” był prawdziwym „Gran Turismo”.

Każda podróż jest jak daleka wyprawa
Poniedziałkowe przedpołudnie, nieśpiesznie przejeżdżam przez Most Łazienkowski. Z jednej strony skutecznie hamowany przez sączący się o tej porze dnia ruch, korki i kolejne kolizje poniedziałkowych nieszczęśników, którzy wręcz idealnie rozpoczynają kolejny tydzień, z drugiej przez własną obawę i rozbijające się po brzuchu skurcze powodowane swoistym koktajlem stresu, podniecenia, zniecierpliwienia i coraz bardziej ciążącego na barkach poczucia odpowiedzialności. W końcu nie codziennie odbiera się McLarena GT o wartości znacznie przekraczającej milion złotych. Dodatkowym czynnikiem, który dokłada swoje ciężarki do wspomnianej odpowiedzialności, jest ciągle powracający deszcz. Jadąc Volkswagenem T-Cross z litrowym silnikiem o mocy 110 KM gdzieś z tyłu głowy majaczyła świadomość tego, że za kilka minut będę siedział niemal na wysokości ziemi w aucie, które dysponuje mocą 620 KM i napędem tylko na tylną oś. No cóż, będzie to dość radykalna zmiana.

Parkuję tuż za wjazdem, aby do salonu mieć jak najdłuższą drogę. Chcę poukładać myśli, zanim odbiorę kluczyk do McLarena GT. Jeździłem już droższymi samochodami, o większej mocy i teoretycznie szybszymi, ale… to McLaren. Wypowiadając tę nazwę, w głosie mimowolnie pojawia się taki dziwny, nieco wyniosły akcent. Przy tym zjawisku motoryzacji wszystkie marki premium tj. BMW, Mercedes, Audi czy nawet Porsche, z całym szacunkiem do ich najmocniejszych modeli i dorobku, stają się nieco powszechne. W końcu nawet Porsche jest dość częstym widokiem na ulicach, ale zobaczyć McLarena, nawet „najtańszego”, to jest coś. Zresztą świadomość tego nabyłem już kilka godzin później, ale o tym za chwilę.
Jest, stoi na skraju parkingu niedaleko wejścia. Skąpany w zimnym deszczu, otoczony z dwóch stron innymi modelami tej marki. Na ich tle wygląda dość zwyczajnie – srebrny kolor, felgi z ciekawym, dwukolorowym wykończeniem, sporo włókna węglowego i bardzo nisko poprowadzona linia. Typowy supersamochód, choć słowo „typowy” jest w tym przypadku pewnym nadużyciem. Jasne, każde auto w towarzystwie takich modeli jak 720S czy 765LT w jaskrawych kolorach będzie wyglądało blado, a model GT ma być wstępem do świata McLarena. Ale uwierzcie, McLaren GT po przekroczeniu bram parkingu, nawet w pozornie spokojnym, srebrnym kolorze o nazwie Supernova Silver, nie wygląda zwyczajnie. Oj nie!
Chwila rozmowy, trochę formalności, mam kluczyki. Głęboki wdech, otwieram, a raczej unoszę drzwi i gramolę się do środka. Można powiedzieć, że wsiadanie do tego auta odbiera godność, bo trzeba naprawdę nisko „upaść”, aby zająć pozycję za kierownicą, ale już po chwili ta godność zostaje wyniesiona na wyżyny i mimo, że każdy patrzy na ciebie z góry – auto jest bardzo niskie – wspinasz się na wyżyny motoryzacyjnej poezji. Odpalam zimny silnik 4.0 V8 o mocy 620 KM. Senne, skropione deszczem poniedziałkowe powietrze rozdziera głośny i przenikliwy ryk. Zamykam drzwi, naciskam D i powoli opuszczam parking…
Na jego widok nawet słońce wygląda zza chmur
Na początku jestem spięty jak postronek, staram się mieć oczy dookoła głowy. Układ kierowniczy działa bardzo ciężko, czuję nawet drobne, pojedyncze kamyczki na ulicy z mijanej po drodze budowy. Nie mam miejsca na lewą nogę, widok na godzinę 10-11 zasłania mi wysoko zamocowane lusterko, w którym widzę głównie gigantyczny boczny wlot powietrza. Widok do tyłu również jest ograniczony. Jest oczywiście twardo i bardzo głośno. Reasumując – jest bajecznie!
Dwie wycieraczki o dość finezyjnej konstrukcji skutecznie zbierają wodę z przedniej szyby, mijam kolejne roboty drogowe, z prowizorycznie ustanowionymi pasami, na których się po prostu nie mieszczę. Po prawej stronie mam betonowe bariery, po lewej mija mnie autobus. Wszystko na centymetry. Wcale się nie stresuję… Kolejne światła, kolejna próba delikatnego, choć dynamicznego ruszenia z miejsca, aby nieco oddalić się od innych użytkowników drogi i mieć nieco więcej przestrzeni wokół, kończy się „tańcem” tylnej osi na przemoczonym asfalcie. Coraz bliżej, już niedaleko…

Mijam kolejne duże skrzyżowania i zbliżam się do ostatniej obwodnicy, która wreszcie staje się mniej zatłoczona. Kropel na przedniej szybie coraz mniej, wycieraczki mają coraz mniej pracy, choć nawierzchnia nadal mokra, więc bardzo delikatnie z gazem. Czuję się coraz pewniej za kierownicą. Udało się przejechać przez pół Warszawy w diabelnych korkach, przy padającym deszczu i wszędobylskich robotach drogowych bez żadnych przygód. Jest dobrze! Mijam ostatnie skrzyżowanie, zjazd na węzeł i wreszcie S7 – teraz spokojnie, byle do Radomia. Wycieraczki przestają pracować, deszcz przestał padać, a zza ciemnych chmur zaczyna wyglądać słońce. Droga robi się coraz bardziej sucha.
Ponad milion złotych? Panie, a za co?!
„Za wszystko Panie Marianie, za wszystko!” Gdy pewien starszy pan z Nissana Qashqaia pierwszej generacji zaczepił mnie na parkingu na obrzeżach Radomia, gdy odpoczywałem po krótkiej, ale bardzo emocjonującej podróży i robiłem pierwsze zdjęcia, odpowiedź na jego pytanie mogła być jedna. Ja doskonale rozumiem, że wielu kierowców nie ma możliwości obcowania z takimi autami, ale gdy tylko mam okazję, czuję się w obowiązku „nawracać” tych, którzy są nieświadomi. Mam wujka (tak, ma na imię Janusz), który jest strasznym sceptykiem i kiedyś ciągle marudził, że Porsche to tylko zabawka i nie jest warta tych pieniędzy. No bo niby czemu np. Porsche Panamera GTS jest warta ponad 700 000 złotych? Za co tyle pieniędzy? Gdy go kiedyś takim autem przewiozłem i pokazałem zapewne promil jego wątpliwości, wujek niepokojąco zbladł i niemal się popłakał. Czasami intensywne nabywanie wiedzy bywa szokujące.
Podobnie jest z McLarenem GT. Niby to wyjściowy model (obok podobnie wycenionego 570S), ale nie oznacza to, że ktoś tutaj się jakoś specjalnie ograniczał. To inżynieryjny majstersztyk, stworzony po to, by dawać maksymalną przyjemność świadomemu kierowcy. I to słowo „świadomemu” jest tutaj kluczowe. Dlaczego? Otóż McLaren GT nie jest dla każdego. Ponownie – dlaczego? To samochód bardzo wymagający, oczekujący sporej atencji od kierowcy i angażujący niemal cały czas. Chcesz auto do dalekich podróży w relaksie, ogromnym komforcie i przy okazji z dużą dozą funkcjonalności? Wybierz Porsche 911 czy coś innego, bardziej cywilizowanego. W tym samochodzie nawet krótka podróż może być niezwykle intensywna i nie mówię tu o jeździe na granicy! Wręcz przeciwnie!
Wracając z Warszawy nie korzystałem z tempomatu, tylko chciałem jak najlepiej poznać auto. Poczuć go w pełni i chłonąć jego charakter. Wielokrotnie łapałem się na tym, że jadąc swobodnie, moja prędkość była znacznie poniżej dopuszczalnego limitu. Było to dla mnie mocno zaskakujące, bowiem wiele aut stara się izolować kierowcę od otoczenia, co mocno tłumi odczucia m.in. z prędkości. Tu jest odwrotnie. Bywało, że jadąc rzeczywiście 90-100 km/h miałem wrażenie, że jadę znacznie szybciej. Pozycja za kierownicą jest oczywiście bardzo niska, ale bez radykalizmu. Jestem niewysoki i po opuszczeniu fotela na sam dół, nadal mogłem komfortowo, na miarę możliwości auta, obserwować otoczenie. Silnik zamontowano centralnie, a więc niemal tuż za plecami kierowcy, dzięki czemu przód, jest dość krótki. Geometria zależności kierowca-samochód jest więc taka, że uciekający asfalt niemal „wjeżdża” do wnętrza potęgując poczucie prędkości. Trudno to wytłumaczyć, ale ktoś, kto kiedykolwiek jechał autem o podobnej konstrukcji, powinien wiedzieć o co chodzi.
Tak, za to też się płaci te „miliony”. Za co jeszcze?
Licencja na zachwycanie
Mając takie auto do dyspozycji na niecałe dwa dni chce się go chłonąć każdym zmysłem. Poniedziałek był więc dla mnie podporządkowany właśnie McLarenowi. Niby jeden dzień, a zachwiał mocno planami na kilka dni przed i po teście. Ale nic dziwnego, skoro chcąc udać się po drobne zakupy do pewnej sieci marketów, których nazwa zaczyna się i kończy literą L, pokonałem w sumie bez celu około 50 kilometrów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tenże sklep jest na tej samej ulicy. Tak, to magia McLarena. Niby niewygodny, angażujący i niedający spokoju kierowcy, ale na litość, jakże uzależniający!
Gdy postawiłem auto na parkingu, w jego najdalszym zakątku, aby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, aby obok niego zaparkować, sam jak ten postronny przechodzień stałem obok i gapiłem się na jego sylwetkę. Wyszło słońce i lakier Supernova Silver pokazał swoją „moc”. Miliony połyskujących drobin zaczęło tańczyć przed oczami mieniąc się paletą barw. Obawiam się, że stojąc przed tym autem wyglądałem jak lekko nadtopiona figura woskowa - ze zwieszonymi ramionami, w przygarbionej posturze i z tępo wetkniętym w jeden punkt wzrokiem. Ale w sumie nie tylko ja, bo obok mnie co chwilę ktoś się zatrzymywał i zaczął robić dokładnie to samo. Ludzie wyciągają telefony, robią zdjęcia, filmy, szepczą do siebie i chwalą to auto za… generalnie za wszystko. A sam fakt, że to po prostu McLaren, dodaje 100% do prestiżu.

Najlepsza zabawa zaczyna się jednak dopiero wtedy, gdy po zebraniu się kilkuosobowej grupki gapiów, nagle wyciągasz kluczyk, wychodzisz przed szereg, otwierasz do góry drzwi, wsiadasz, odpalasz z rykiem silnik i nieśpiesznie oddalasz się obserwując zaszokowane twarze obserwatorów. Tak, za to też niektórzy chętnie dopłacają.
Piękne życie składa się z pięknych chwil…
W tym aucie zbyt długa piękna chwila może nas kosztować… utratę prawa jazdy. Tak, w McLarenie GT prawo jazdy możemy stracić błyskawicznie szybko, bowiem osiągi tego auta są naprawdę imponujące i jeśli ktoś nie jest w stanie trzymać swoich emocji na wodzy, mając przy tym wyobraźnię 4-latka, może dość szybko pożegnać się nie tylko z prawem jazdy. Wszystko dzieje się naprawdę błyskawicznie, a brak wspomnianej wyobraźni w parze z mocą 620 KM i napędem na tylną oś może dać dość wybuchowe połączenie.

Do napędu McLarena GT służy centralnie umieszczony silnik 4.0 V8 z podwójnym doładowaniem o mocy 620 KM i momencie obrotowym 630 Nm. Maksymalną moc silnika uzyskamy dopiero przy 7500 obr./min. Ten silnik kręci się do ponad 8000 obr./min wydając przy tym tak niesamowity, przejmujący dźwięk, że naprawdę trudno się powstrzymać przed wciskaniem pedału gazu do nieprzyzwoitego poziomu. Napęd na tylną oś przekazywany jest za pośrednictwem 7-biegowej przekładni automatycznej SGS. Przy odpowiedniej trakcji, a ja takiej niestety podczas testu nie uświadczyłem, przyspieszenie od 0 do 100 km/h zajmuje 3,2 sekundy. W sieci znalazłem również informację, że od 0 do 200 km/h potrzebne jest niespełna 10 sekund. Nie zweryfikowałem tego, bo nie bardzo było gdzie, ale sprint od około 50-60 km/h do 130-140 km/h jest jak spadanie w przepaść. Nawet na chwilę nie ma okazji, by oderwać głowę od zagłówka. Prędkość maksymalna to 326 km/h. Spalanie?
Niby nie powinno się poruszać tej kwestii przy supersamochodach, ale czasami aż prosi się, aby porównać spalanie takiego monstrum z czymś zwykłym. Mamy tutaj moc supersamochodu i takie też osiągi, a spalanie nie przyprawia o zawrót głowy. Jasne, podczas dynamicznej jazdy auto pewnie pali jak smok, ale podczas normalnej jazdy przy prędkości 100-120 km/h średnie zużycie paliwa oscylowało w okolicach… 9,5 l/100km. Takie spalanie miałem kiedyś w pewnej hybrydzie plug-in. W mieście również nie ma tragedii i przy normalnej, płynnej jeździe było to 13 l/100km. Przypominam – 620 KM.
Krótko i na temat. Ile?
Do Salonu McLarena nie ma sensu wchodzić bez miliona. W tym przypadku, za bazę zapłacimy około 1 030 000 złotych. Specjalny lakier, wykończenie felg, pakiety dodatków z włókna węglowego, itp. Zapewne kilka „stówek” więcej, ale konfiguracja modelu może być w sumie niepowtarzalna. Superauto, to i cena również musi trzymać poziom.
Jak kamień z serca…
To była jedna z moich najciekawszych przygód motoryzacyjnych. Trwała krótko, ale czy za krótko? Chyba nie, bo czas spędzony z tym autem był niesamowicie intensywny i naszpikowany pozytywnymi, choć na początku stresującymi momentami. Niecałe dwa dni minęły jak dwie godziny lekcyjne z krótką przerwą na sen. Gdy wracałem do salonu McLarena, aby oddać auto, znów padał deszcz i pogoda była jeszcze gorsza, niż dnia poprzedniego. Te same ulice, te same utrudnienia w ruchu, ale byłem już spokojniejszy. Wjechałem na parking, ustawiłem auto w odpowiednim miejscu, oddałem kluczyk i zmierzając do ustawionego nieopodal T-Crossa, jeszcze omiotłem skąpanego w deszczu GT-ka wzrokiem. Czy będę tęsknił? Na razie nie, choć spędzony z nim czas był cudownym, szalenie intensywnym doświadczeniem. Wciąż towarzyszy mi pewna ulga, bowiem wspomniany na początku ciężar odpowiedzialności, szczególnie potęgowany pogodą, był zbyt absorbujący. Ale pewnie zatęsknię, a na pewno będę wspominał te chwile z ogromnym sentymentem. Kto wie, może w międzyczasie poznam się z innym modelem McLarena, a wtedy emocje wrócą w nieco innym wymiarze?
McLaren GT - zdjęcia









