Mazda 6E na Poznań Motor Show 2025. Czy Japończycy właśnie wynaleźli sensownego elektryka?
Mazda 6E? Jakby luksusowa, zaprezentowana na Poznań Motor Show ma olbrzymi potencjał.

Elektryki. Wszyscy o nich trąbią. Jaki jest ich sens? Najwięksi malkontenci pewnie powiedzieliby, że żaden. Ale na chwilę odłóżmy sceptycyzm i udawajmy, że to ma jakiś potencjał. Moim zdaniem, jeśli już musimy jeździć na prąd, to auto powinno mieć zasięg pozwalający dojechać gdzieś dalej niż do sąsiedniej wsi, ładować się szybciej niż gotuje się woda na herbatę i kosztować tyle, żeby nie trzeba było sprzedawać domu. Czy Mazda 6E ma te cechy?

Wygląd? No, przynajmniej nie jest nudna!

Trzeba przyznać, Japończycy się postarali. Nazywają ten styl „Autentyczną Nowoczesnością”, co brzmi jak coś wymyślonego przez dział marketingu po zbyt wielu filiżankach sake, ale efekt końcowy... nie jest zły. Sylwetka jest zgrabna, trochę jak coupe, które nagle przypomniało sobie, że musi czasem zawieźć dzieci do szkoły. Bo z tyłu, niespodzianka – to hatchback! I to z klapą, która otwiera się tak szeroko (ponad 96 cm!), że można by tam chyba zmieścić niewielkiego słonia albo przynajmniej teściową. Bagażnik? 465 litrów, a po złożeniu foteli robi się ponad 1000. Wystarczy na zakupy w Ikei i jeszcze zostanie miejsce na poczucie winy. Jest też schowek z przodu – tzw. frunk – który ma przyzwoite 72 litry. Idealny na kable, które i tak zawsze będą splątane.


Z przodu mamy nowy, podświetlany „motyw skrzydła”. Przyznam, że wygląda całkiem nieźle. I ten bajer z pulsowaniem świateł podczas ładowania – przynajmniej widać z daleka, czy prąd faktycznie płynie, czy tylko udaje, podczas gdy ty marzniesz na stacji udając, że kawa z automatu jest dobra. Tył też ma charakter – cztery okrągłe lampy to już klasyka gatunku u Mazdy, do tego elegancki napis „Mazda” zamiast nudnego znaczka. I wisienka na torcie – wysuwany spojler! Nie tylko wygląda groźnie, ale przy 90 km/h sam się podnosi, żeby docisnąć ten elektryczny wehikuł do asfaltu (można go też wysunąć samemu, żeby zaimponować sąsiadom). Twierdzą też, że światło padające na drzwi pod odpowiednim kątem ma przypominać mgiełkę za motorówką. Jasne, Mazda, jasne...


Wnętrze – minimalizm czy sztampa? I czy jest tu miejsce na człowieka?
Wsiadasz i... podobno ma cię ogarnąć spokój. To przez japońską filozofię „ma” – cokolwiek to znaczy. Stawiają na pustą przestrzeń. Ja bym powiedział, że po prostu oszczędzili na przyciskach, ale niech im będzie. Jest minimalistycznie, ale znów przyznam z pokorą, całkiem elegancko. Wrażenie przestronności robi gigantyczny szklany dach (standardowo przyciemniany, w bogatszej wersji z roletą – luksus!). Deska rozdzielcza to prosta linia, która ma poszerzać wnętrze. Albo po prostu projektantowi skończyły się pomysły.

Materiały? Wyglądają na całkiem porządne. Jest eko-skóra (beżowa lub czarna) albo nawet brązowa skóra Nappa z zamszem. Brzmi dobrze. Fotele mają nowoczesny kształt ze zintegrowanymi zagłówkami – wyglądają jak z promu kosmicznego, ale czy są wygodne na trasie do Chorwacji? Zobaczymy. Jest też oświetlenie ambientowe z 64 kolorami. Super, można sobie zrobić w środku dyskotekę albo... wybrać jeden kolor i zapomnieć (jak 99% populacji). Podobno jest dyskretne, co jest plusem, bo niektóre auta świecą w środku jak choinka. Miejsca jest sporo, nawet z tyłu. Rodzina 2+2 powinna się zmieścić bez walki o miejsce na nogi. Przynajmniej przez pierwszą godzinę.

Technologia? Więcej ekranów i funkcji, których (nie) potrzebujesz?

Technologicznie Mazda poszła... no, poszła. Główną rolę gra gigantyczny Head-Up Display. Wyświetla dane na szybie w taki sposób, aby wyglądały jak 50-calowy telewizor. Super, tylko czy nie będzie to rozpraszać bardziej niż billboard z reklamą bielizny? Jest też tryb „zimowy”, który zmienia kolor na niebieski. Rewolucja! Oczywiście, są też ekrany. 10,2 cala za kierownicą i centralny, dotykowy potwór 14,6 cala. Ten drugi działa jak smartfon – można mazać palcem i przesuwać ekrany. Co ciekawe, pasażerowie z tyłu też dostali swój mały ekranik! Mogą nim sterować klimatyzacją, roletą, a nawet fotelem pasażera z przodu (tylko na postoju, na szczęście). Ktoś tu się chyba wzorował Teslą, prawda?
Sterować można dotykiem (oczywiście), głosem (nawet po polsku – brawo!) albo gestami. Gestami! Jak Tom Cruise w „Raporcie mniejszości”. Ciekawe, czy działa, jak się energicznie drapie po nosie. Jest też wirtualny kluczyk w telefonie – można go dać trzem innym osobom. Idealne, żeby twoja druga połówka albo nastoletni syn zabrali ci auto bez pytania. No i te tryby: „Zaraz wracam” (żeby pies w środku się nie ugotował – hot dog?), „Wypoczynek” (drzemka w aucie? Serio?), „Relaks”, „Wjazd na myjnię” (przydatne), „Prywatne połączenie” (żeby szef nie widział, że dzwoni koleżanka z pracy) i „Świeże powietrze” (otwiera okno – NIESAMOWITE!). Znamy to z Tesli i Volvo. Mazda goni, ale czy nie za późno?
Serce? Czy raczej bateria i silnik? Co to napędza?
Dobra, konkrety. Mamy dwie opcje, obie z napędem na właściwą oś – tylną!
- Standard. Silnik 258 KM i 320 Nm. Bateria LFP 68,8 kWh daje szacowane 479 km zasięgu (według WLTP, czyli w laboratorium, na idealnie płaskiej drodze, bez wiatru i z wyłączoną klimatyzacją). Do setki w 7,6 sekundy – nieźle, ale bez szału. Ładowanie DC 165 kW – 10-80% w 24 minuty. To już brzmi sensownie.
- Long Range: Silnik słabszy – 244 KM, ale ten sam moment 320 Nm. Bateria NMC 80 kWh – tu zasięg robi wrażenie: 552 km! Przyspieszenie gorsze (7,8 s), ale kogo to obchodzi, jak można dojechać dalej. Niestety, ładowanie DC tylko 90 kW, więc 10-80% zajmuje aż 47 minut. Coś za coś.
Obie wersje mają kaganiec na 175 km/h i mogą ciągnąć przyczepę do 1500 kg (coś dla miłośników karawaningu?). Ładowanie AC to standardowe 11 kW. Mazda przysięga, że to auto ma dawać frajdę z jazdy, zgodnie z ich filozofią „Jinba-Ittai” (jedność konia i jeźdźca, czy jakoś tak). Niski środek ciężkości, idealny rozkład masy 50:50, napęd na tył i zawieszenie wielowahaczowe z tyłu – to brzmi obiecująco. Ponoć układ kierowniczy i hamulce są zestrojone tak, żeby auto było naturalne i przewidywalne. Oby! Celują też w 5 gwiazdek Euro NCAP, co oznacza tonę systemów bezpieczeństwa, włącznie z takim, co sprawdza, czy nie zapomniałeś dziecka w aucie. Przydatne w dzisiejszych czasach.
Ile kosztuje nowa Mazda 6E. Ile trzeba wysupłać z portfela?
Mógłbym zacząć klasykiem: „Tanio już było!”. Ale... tym razem nie do końca. Ceny, przynajmniej na starcie, nie wyglądają jak żądanie okupu. Bazowa Mazda 6E startuje od 198 200 zł, a wersja Long Range od 203 600 zł. Różnica jest śmiesznie mała. I tu jest dylemat: która jest lepsza? Ta z większym zasięgiem, ale wolniejszym ładowaniem, czy ta szybsza (w ładowaniu i sprincie), ale z mniejszym zasięgiem? Jeśli ładujesz w domu i lubisz długie trasy – bierzesz Long Range. Jeśli cenisz szybsze postoje na ładowarkach i te 0,2 sekundy do setki – bierzesz standard. Proste? Niekoniecznie.
Pierwsze wrażenia? Jest... ciekawie.

Mazda 6E to samochód, który intryguje. Widać, że nie chcieli zrobić kolejnego bezdusznego elektrycznego AGD na kołach. Jest styl, jest jakaś próba zachowania charakteru marki, skupienia na kierowcy. Wygląd jest świeży, wnętrze (pomijając ekrany) całkiem przyjemne i jakościowe, a zasięg w wersji Long Range wygląda naprawdę dobrze na papierze. Jeśli obietnice dotyczące prowadzenia okażą się prawdą, to... to może być jeden z niewielu elektryków, którego chciałbym spróbować i – kto wie – postawić w garażu. Czekam z niecierpliwością, aż te japońskie cudo pojawi się w salonach latem 2025. Wtedy zobaczymy, czy to rewolucja, czy tylko kolejna, ładnie opakowana bateria na kółkach.